czwartek, 11 września 2014

Leniwie.

Miałam dziś ambitny plan by zrobić całe mnóstwo rzeczy, gdyż wyjątkowo trafił mi się wolny dzień, ale po odbyciu wycieczki do dziekanatu i załatwieniu paru spraw w mieście jakoś tak utknęłam w jego realizacji... Potem nagle zrobiła się 14, trzeba było coś zjeść, rozśpiewać się i rozczytać dwa nowe utwory i w efekcie moje wysiłki by zrobić dziś coś konstruktywnego okazały się marne. Na domiar złego, dossałam się potem do komputera, a tam - zamiast pisać kolejny rozdział magisterki (której przyszłość rysuje się mało świetlanie) wpadłam na folder z "rzeczami do uszycia" i właśnie się zorientowałam która godzina. :]

Natomiast przeglądając rzeczony folder, wpadłam na skany książki, mianowicie:




Dwieście szkiców, jeden oczywiście piękniejszy od drugiego. Dostałam totalnego oczopląsu i obecnie cierpię na syndrom "uszyję to! nie! to! nie! lepiej to! a może to! nie, zacznę od tego!". Nieszczęśliwie się składa, że jeszcze bardziej cierpię na brak czasu (a chwilowo także maszyny, bo stopka postanowiła się rozregulować i nie umiem sobie z nią poradzić :( ). Ale w trzech sukniach ZAKOCHAŁAM SIĘ bez pamięci...





Po pierwsze, jeśli zdarzy mi się kiedyś śpiewać na jakimś koncercie arię Królowej Nocy z Czarodziejskiego fletu Mozarta, to będzie mój look na ów wieczór. Pierwsza postać, z którą skojarzyła mi się powyższa suknia! Zatem postanowione. :D



To cudo urzeka mnie chyba w każdym swoim słodkim szczególe. Piórka u dołu sukni są po prostu obłędne, a muszę się przyznać, że mam predylekcję do piór wszelkiej maści. :P Nic więc dziwnego, że zachwyciłam się tym cukiereczkiem.

I największe objawienie mego jakże twórczego wieczoru...



Kocham tu po prostu wszystko, od subtelnego wianuszka, przez kwiatowe zdobienia i te cudne hafty, na zniewalającym wzorze materiału kończąc. Chcę, chcę, chcę!!!


Tym optymistycznym akcentem kończę i wracam do całkowicie bezproduktywnej kontynuacji wieczoru. Chyba nawet obejrzę jakiś serial. A co, jak upaść to już nisko... :P






wtorek, 9 września 2014

Żeby się nie zakurzyło :)

Zdjęć nadal brak, bo nadal brak współlokatorki z aparatem. Mój telefon robi co prawda całkiem niezłe, ale autoportret w lustrze to nie jest koniecznie to, czym chciałabym tu kogokolwiek raczyć, dlatego czekam cierpliwie na powrót mojego ratunku fotograficznego. ;)
Posiadam jedynie zdjęcie uczynione babciną ręką (za pomocą rzeczonego telefonu) w urokliwej scenerii kuchennej, na którym stoję w dopiero co zaczętej sukni - jeszcze niewykończonej i bez dołu, w halce - pomiędzy lodówką i pralką. Może jednak nie będę go upubliczniać :P

Chodzi mi natomiast po głowie plan uszycia kolejnej sukni tanecznej (chyba wpadłam!), ale straszliwie doskwiera mi brak odpowiedniej wiedzy w zakresie ich prawidłowej konstrukcji.
Chciałabym się zabrać za taką wzorowaną na stroju Marie Camargo:

La Camargo dancing, Nicolas Lancret


Absolutnie urzekają mnie kwiatowe zdobienia. Znajdę w końcu czas (haha) i ją uszyję, zastanawiam się tylko nad doborem materiału. Czas przejrzeć szafę, bo niewykluczone, że kryje się w niej coś odpowiedniego na tę okoliczność, o czym nawet nie pamiętam. ;>


Eugène Gervais (na podst. obrazów Lancreta)


Poza tematem sukien, zabieram się właśnie za tworzenie własnych bucików. Moja frezarko-wycinarko-szlifierko-polerka przyda się tu idealnie, zatem jutro wióry będą lecieć! :D
Ciekawa jestem, czy uda mi się upiłować coś, w czym potem faktycznie mogłabym tańczyć. Trzymajcie kciuki :P


Idę się dokształcać w kwestii kroju sukien tanecznych. A nawiasem mówiąc, skoro póki co zdjęć mojej kreacji wciąż brak, prezentuję barokową misię, którą uszyłam niedawno dla Znajomej. Ona w swojej sukience (ręcznie malowałam te kwiaty, dobra terapia antystresowa :D ) prezentuje się wielce uroczo... :)